Film niezły, ale jednak czegoś brakuje. Nie wyczułam pasji, ani do muzyki, ani między głównymi bohaterami. Wbrew powszechnym zachwytom kreacja Casha też mnie nie przekonuje: bardziej zmanierowany niż oryginalny, słaby niż z problemami, odebrałam go jako gwiazdora bez charakteru. Lata pięćdziesiąte stanowią wdzięczne tło, przyjemne sceny z koncertów, urocza Reese. Trochę mało.
Tak, te gwiazdorstwo szczególnie widać podczas sceny pierwszego koncertu, gdzie Cash stoi stremowany w światłach reflektorów i jest w stanie wydukać jedynie "Helo, I'm Johnny Cash" ;>
Phoenix zagrał genialnie tę rolę. I nie tylko od strony aktorskiej, ale tez muzycznej - jego interpretacje utworów Casha są znakomite.
Polecam zdecydowanie, bo jest to jeden z najlepszych filmów autobiograficznych o muzykach.
Oj tam oj tam, szybko sobie chłopak z tą tremą poradził:).. Do strony muzycznej nie mam "ale", niestety film to nie tylko Johny jako muzyk, ale też mąż, kochanek, syn...i w tych relacjach już mi czegoś zabrakło, za co winię zarówno scenariusz, jak i samego Phoenixa...
Też mi czegoś w filmie brakowało. Podobała mi się gra aktorska. Muzyka na tyle dobra, że chyba pokuszę się i nabędę ścieżke dźwiękową (pierwszy raz się z muzyką Casha zetknąłem). Jednak coś było nie tak. Właściwie jedynie do początku filmu opowiadającego o dzieciństwie nie mam żadnych zastrzerzeń, potem było tak jakoś wtórnie, jakby mi ktoś sprzedawał po raz setny tę samą historię. Swoim zwyczajem obwinię reżysera. Ogólnie celna jak mało kiedy recenzja na filmwebie, film za bardzo zhollywoodyzowany. A co do "Hello, I'm Johnny Cash" to pięknie te początkową słabość przerobił na swój znak rozpoznawczy, przecież każdy kolejny występ tak zaczynał. W ogóle bardzo kontrastowa postać, szkoda że nie zarysowano w filmie tych kontrastów wyraźniej.