Zacznę od tego, że polski dystrybutor "Ostatniej miłości na Ziemi" nie popisał się wybierając bardziej chwytliwe tłumaczenie tytułu. Gdyby przełożyć "Perfect Sense" dosłownie, czyli jako
Zacznę od tego, że polski dystrybutor "Ostatniej miłości na Ziemi" nie popisał się wybierając bardziej chwytliwe tłumaczenie tytułu. Gdyby przełożyć "Perfect Sense" dosłownie, czyli jako "idealny zmysł", oddałoby to przekaz filmu perfekcyjnie. Jednak go nie zdradzę, do tego będziecie musieli dojść sami.
Filmweb klasyfikuje ten film jako melodramat sci-fi. Połączenie wydaje się co najmniej dziwne, ale nie zobaczymy tutaj spektakularnych efektów specjalnych, fantastyka dotyczy katastroficznej wizji końca ludzkości. Świat dotyka epidemia nieznanego wirusa. Powoduje on, że ludzie stopniowo tracą zmysły. Zaczyna się od węchu, później znika smak itd. Każdy atak choroby poprzedzony jest eksplozją emocji – smutku, gniewu, nieopanowanym obżarstwem itp. Naukowcy nie mogą dojść w jaki sposób wirus się przenosi, ani jak go pokonać, tymczasem plaga rozprzestrzenia się na wszystkich kontynentach. Na tle tych wydarzeń poznajemy głównych bohaterów – Susan (Eva Green) jest naukowcem badającym epidemię, Michael (Ewan McGregor) pracuje jako szef kuchni w popularnej restauracji. Ona jest zraniona kilkoma poprzednimi związkami i poszukuje prawdziwego uczucia. On jest casanovą, który nie potrafi zaangażować się w związek. Poznają się jak wielu ludzi, przy papierosie. Gdy zaczynają się spotykać, ich miłość stopniowo rozkwita…
David MacKenzie nie stworzył typowego melodramatu skupiającego się tylko wokół miłości. Nie widzimy niesamowitej eksplozji namiętności, a raczej parę osób, która odkrywa w sobie uczucie i stara się razem cieszyć życiem w rzeczywistości, która dosłownie traci zmysły. Widzimy jak społeczeństwo dostosowuje się do tych zmian, a nasi bohaterowie razem z nim. Można rzec, że powoli odkrywają w sobie głębię życia. Muszę tutaj zwrócić uwagę na doskonałe zdjęcia Gilesa Nuttgensa, które zbudowały delikatny, melancholijny klimat. Sekwencje pokazujące epidemię na świecie przywodzą na myśl reportaże z wojen, jednak mi do gustu najbardziej przypadły sceny poprzedzające masowe utraty zmysłów. Do tego świetnie współgrająca muzyka Maxa Richtera. Grze aktorskiej Green i McGregora również nie mogę nic zarzucić, ich uczucie wygląda przekonująco i z postępem akcji coraz bardziej lubimy ich bohaterów.
Jeżeli spodziewasz się tylko romantycznej opowiastki o miłości, to możesz się trochę zawieść. Jest to film o specyficznej atmosferze, mający w sobie coś z filozoficznej, metaforycznej przypowiastki. Wpływ na to ma również narrator mówiący głosem Susan – gdy komentuje on przedstawiany świat, to przypomina mędrca czytającego alegorie. Choć klimat i sceneria filmu nie napawają optymizmem, to jego przesłanie okaże się jednak pozytywne i skłoni nas do pewnej refleksji. Gwarantuje, że szybko o tym obrazie nie zapomnicie.