Recenzja filmu

Apostoł (2018)
Gareth Evans
Dan Stevens

"Strzeżcie się fałszywych proroków..."

W przypadku "Apostoła" - produkcji jakby nie patrzeć powstałej pod szyldem platformy streamingowej - zaskakuje na pewno wysoki budżet, którego nie szczędzono na scenografię, kostiumy, ani
"Apostoł" - nowy film Garetha Evansa, twórcy dylogii "The Raid", zdaje się przełamywać złą passę produkcji powstałych pod wspólnym hasłem Netflix Original, kojarzącym się w kontekście filmów fabularnych niekoniecznie pozytywnie. Dziś mogę stwierdzić bez wątpienia, że oto na Czerwonej Platformie pojawiła się produkcja, która w zalewie tandety lśni niczym diament.

Ostrzegam jednak - w porównaniu do wspomnianego "kina kopanego", "Apostoł" nie jest produkcją dostarczającą atrakcji w podobny sposób. Wręcz przeciwnie - to filmowa definicja podróży w sam środek piekła, która zmusi Was niejednokrotnie do odwrócenia wzroku od ekranu.


Jest rok 1905. Thomas Richardson (znany z "Gość" oraz serialu "Legion" Dan Stevens) powraca po latach do rodzinnego miasta, by odkryć, że jego siostra została zakładniczką tajemniczego kultu religijnego. Mężczyzna, nie tracąc czasu, postanawia czym prędzej odzyskać dziewczynę. W tym celu udaje się na odizolowaną wyspę, gdzie zamieszkuje przewodzona przez charyzmatycznego Malcolma (świetny Martin Sheen) utopijna społeczność, pałająca się tajemniczymi, pogańskimi rytuałami, odrzucająca tym samym wyższe wartości i codzienne obowiązki dla ślepego podążania za przywódcą. Pozorne skojarzenia z fabułą "Kultu" Robina Hardy'ego - słynnym brytyjskim folk horrorem - okazują się nieprzypadkowe - film Evansa nie ukrywa swojego gatunkowego rodowodu, nie jest też niczym więcej, niż zabawą znanymi motywami. Może i rozciągniętą do bez mała dwóch godzin, ale wciąż - dla mnie - satysfakcjonującą.

Ostrzegam jednak widzów o słabych żołądkach. "Apostoł" nie jest filmem przystępnym dla każdego; nie tylko z uwagi na osobliwą, duszną, wyspiarską atmosferą, czy ponaddwugodzinny metraż, ale przede wszystkim - przez ilość obrazowej przemocy. To właśnie w bezkompromisowych scenach akcji najlepiej dostrzec można to, co Evansa zdaje się pociągać we własnej twórczości  - sceny "kopane", choć jest ich jak na lekarstwo - charakteryzują się świetną dynamiką. Reżyser nie szczędzi nam ponadto łamania kończyn, lobotomii (nazywanej przez lokalnych "rytuałem oczyszczenia") czy nawet córkobójstwa.

W związku z brutalnymi praktykami hermetycznej społeczności i dochodzącym do głosu wątkiem paranormalnym, Richardson będzie zmuszony przewartościować swój wąski światopogląd. Infiltracja od wewnątrz okaże się trudniejsza, niż przypuszczał, tym bardziej, że wyspa pełna jest dziwnych postaci, zamieszkujących okoliczne lasy czy bagna. Ich obecność ma związek z enigmatycznymi rytuałami, obrzędami. Innymi słowy: z kultem płodności i sił przyrody pod postacią rozmaitych bóstw. Głównego bohatera nie napaja optymizmem również fakt, że lokalna społeczność ma zwyczaj "nawracania" niewiernych, bez względu na płeć, wiek, stan zdrowia. Odkrywszy, że w ich szeregach znalazł się intruz, zaślepiona kultem przywódcy społeczność zrobi wszystko, by go wytropić i zabić...


W przypadku "Apostoła" - produkcji jakby nie patrzeć powstałej pod szyldem platformy streamingowej - zaskakuje na pewno wysoki budżet, którego nie szczędzono na scenografię, kostiumy, ani charakteryzację. Upiorny, paranoiczny nastrój wyspiarskiej izolacji podkreślają jednak nie tylko diegetyczne detale czy złowroga muzyka ilustracyjna stale współpracującego z Evansem duetu Aria Prayogi/Fajar Yuskemal, ale także zabiegi operatorskie Matta Flannery'ego (obracająca się o 360 stopni kamera, zimne kolory, wyodrębnienie z tła istotnych detali scenografii). Kamera, przyjmująca niekiedy perspektywę bohatera, zagląda do skąpo oświetlonych domostw, penetruje zakamarki i zapuszcza się wgłąb pobliskiego lasu, eksplorując obszerny teren i tak w pełni niemożliwy do poznania. 

Słowem podsumowania: nawet, jeśli produkcji brakuje dobrego wyważenia rytmu opowieści, niektóre wątki sprawiają wrażenie upchanych na siłę, a przez swój metraż całość traci czasem tempo i dramaturgicznie potyka się o własne ambicje, to koniec końców seans jest doświadczeniem bardzo intensywnym, ciężkim, który wwierca się w umysł niczym wiertło penetrujące czaszkę jednego z bohaterów.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones